Część europejska,  Rosja

Z wizytą na miejscu katastrofy smoleńskiej

Niezależnie od poglądów politycznych odwiedziny miejsca katastrofy samolotu TU-154M będą budzić sporo emocji. Na miejscu okazuje się, że są to emocje bardzo żywe i bardzo negatywne – nie tyle z powodu tego, co stało się tu 10 kwietnia 2010 roku, a przez obecny stan w jakim prezentuje się to miejsce.

Z centrum Smoleńska musimy kierować się na północ. Główny węzeł komunikacyjny miasta to Kołchoźna Płoszczad (Колхозная площадь). W gąszczu autobusów miejskich i marszrutek wybieramy te, które mają na swojej trasie przystanek „Awtoagregatny Zawod” (Автоагрегатный завод). Takich linii jest naprawdę sporo, więc nie będziemy czekać dłużej niż parę chwil. Podróż zajmie kilkanaście minut i kosztować nas będzie 23 ruble (stan na luty 2020). Zawsze można zamówić taksówkę spod szyldu Yandex lub Uber – miejsce katastrofy jest oznaczone na mapach Google i Yandex.

Miejsce katastrofy jest obecnie terenem prywatnym i ogrodzone z prawie wszystkich stron („prawie” robi wielką różnicę o czym za chwilę). Sąsiaduje z zakładami uzbrojenia, co dodatkowo czyni atmosferę miejsca o wiele mniej przyjazną turystom. Jeśli chcemy skorzystać z „głównego” wejścia trzeba zadzwonić do podmiotu zarządzającego terenem i próbować „dogadać się” w kwestii wstępu, co jak można przeczytać w rosyjskojęzycznym internecie jest zadaniem trudnym. Dla chętnych jest jednak inny sposób – korzystamy z tej możliwości na własną odpowiedzialność mając na uwadze, że wchodzimy na czyiś teren prywatny.

Teren na którym rozbił się samolot w 2010 roku należał do lotniska. W 2017 działka została sprzedana prywatnemu właścicielowi, który ogłosił chęć budowy gazociągu. Dla niektórych sytuacja ta wyglądać może jak odwet na stronie polskiej za „niszczenie pomników Armii Czerwonej” w naszym kraju. O niejasnej sprawie własności tego terenu pisały polskie media – m.in. w tym oraz tym miejscu.

Po wyjściu z marszrutki/autobusu musimy nieco cofnąć się w stronę miasta do przejścia dla pieszych. Po drugiej stronie idziemy w kierunku, w którym jechaliśmy. Przechodzimy obok stacji benzynowej i licznych salonów samochodowych. Za ostatnim z nich skręcamy w lewo. Wchodzimy na porośnięte chaszczami i rzadkim laskiem nieużytki.

Droga do miejsca katastrofy. W tle pas startowy, na którym 10 kwietnia 2010 roku wylądować rządowy samolot. Fot. Autora.

To obecnie jedyna dostępna „od ręki” droga do miejsca katastrofy. Pokonujemy ją najpierw na zachód (oddalając się od drogi), a później wkraczamy na szeroki wybetonowany pas idąc jeszcze trochę na południe.

Język polski obfituje w określenia dobrze oddające stan w jakim 10 lat po katastrofie smoleńskiej jest teren, na którym owa katastrofa miała miejsce. Wymieńmy kilka: zapuszczony, zaniedbany, porzucony, odpychający, brzydki, brudny, niezachęcający, nieprzyjazny, a przede wszystkim: niegodny.

Przypadkowość i bezład. Nie jest to godne upamiętnienie najtragiczniejszego wydarzenia w najnowszej historii Polski. Fot. Autora.

Rzuca się w oczy bezład i brak koncepcji na upamiętnienie tego miejsca, a przede wszystkim brak jakiejkolwiek opieki nad miejscem największej tragedii w najnowszej historii Polski. Na miejscu znajdujemy kilkanaście krzyży łacińskich różnego rozmiaru, nieliczne dawno wypalone znicze, sztuczne wiązanki, które równie dawno wyblakły.

Jest wreszcie rosyjskojęzyczna tablica informacyjna próbująca objaśniać okoliczności, które doprowadziły do wypadku oraz sam jego przebieg (wersja zdarzeń zgodna z oficjalnymi wytycznymi rosyjskiej komisji badającej sprawę wypadku, uwypuklająca jednostronnie winę strony polskiej). Mamy też pamiątkowy głaz z już niemal nieczytelną dwujęzyczną inskrypcją.

Wyblakła i przedstawiająca wydarzenia 10 kwietnia w sposób jednostronny tablica informacyjna. Fot. Autora.
Kamień z niemal nieczytelną dwujęzyczną inskrypcją. Fot. Autora.

Jest też brzoza. Wbrew pozorom nie jest to „to” drzewo, o które zahaczyło skrzydło prezydenckiego tupolewa. Feralna brzoza znajduje się 500 metrów dalej – jak wiemy od momentu kontaktu z drzewem do faktycznego rozbicia samolot pokonał pewną odległość.

Po prawej wycięta brzoza, którą niektórzy biorą za drzewo o które uderzył samolot. Fot. Autora.

Całość prezentuje bez ładu i składu, chaotycznie i byle jak. Wiele elementów postawionych tuż po katastrofie niszczeje np. nieliczne barierki czy rzeczona tablica informacyjna.

W pobliskim Katyniu (Gniezdowie) udało się stworzyć godne miejsce pamięci. Z pięknie zadbaną infrastrukturą, salami muzealnymi, klarownymi drogowskazami, czystymi toaletami. O tym jak dziś wygląda kompleks memorialny w Katyniu piszę w tym miejscu. Oczywiście, wrażenia są nieco zmącone odkąd Rosjanie próbują licytować się na liczbę ofiar, na to „kto miał gorzej” i, że „my też cierpieliśmy”. Polski cmentarz w obecnym kształcie powstał w 2000 roku. Czyli wtedy, gdy mieliśmy jeszcze jakieś rzeczywiste stosunki dyplomatyczne z Federacją Rosyjską. Teraz tak bardzo ich brakuje.

Pewne kręgi polityczne wciąż powtarzają populistyczne tezy o „chęci wyjaśnienia tego, co stało się 10 kwietnia w Smoleńsku”. Po wizycie w Smoleńsku mam dla nich jedną radę – niech najpierw spróbują zadbać o godne upamiętnienie ofiar wypadku na miejscu katastrofy.

To zwyczajnie, po ludzku i po polsku, przykre, że miejsce w którym zginęła elita narodu polskiego nie jest odpowiednio zadbane. Lasek katyński czekał na właściwe upamiętnienie ponad 50 lat. Mam szczerą nadzieję, że w Smoleńsku szybciej doczekamy się powstania odpowiedniego kompleksu memorialnego.

One Comment

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *